Park
Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.
Jej skrzydła otwierały się między potrójnymi szeregami świerków – osłoną parku z północy. Na wprost widniał gazon w ramionach drogi ocienionej przez korowody klonów. W tle – dostojne lipy, świerk niebotyczny, dalej – korona wiązu i jabłoń staruszka z czasów Kartelów lub jeszcze dawniejszych mieszkańców starego dworu. Pośród tych żywych pamiątek historii wyrastały o wiek młodsze lipy, nadto kasztanowce, tuje, akacje, jesiony, modrzewie, klony i wiele drzew innych w zaroślach i na obrzeżach trawników. Nieliczone, nierozróżniane były ważne – zapewniając cień i zacisze stwarzały klimat miejsca. A było to miejsce ujmujące urokiem bogactwa przyrody i ukształtowania terenu. Tam graby formowane grodziły niby lite mury. Grą refleksów słońca i chłodnych cieni u stóp radowały drzewa. Kapryśne dróżki kusiły do biegu, urywała się nagle skarpa w zaroślach, a na trawniku jak w zagłębieniu dłoni gromadziła się wiosną woda z roztopów.
Pośród drzew, żywopłotów, krzewów bzu i buldeneży, łanów strzyżonych śnieguliczek, kęp jaśminów, tawuł i trzmielin otwierały się polany – słoneczny archipelag trawników od załamanej linii żywopłotu na zachód od domu po linię świerków z północy. Bujały trawy na czarnej, ciężkiej glebie, a wśród nich kolorowo, bo to firletki, i jaskry, i kępy przywrotników z kroplami rosy w wachlarzach liści, złocienie i błękitne oczka weroniki. Na wiosnę jarzyły się konstelacje mleczy, w półcieniu zakwitały zawilce, a w słońcu łachy ciemnych, pachnących fiołków.
Na co dzień najbardziej cieszyła polana po zachodniej stronie domu, która , opadając ku strzyżonym grabom, zbierała wodę z roztopów. To jej widok towarzyszył najmilszym posiadom letnich popołudni „na zachodniej ścianie”, gdy dawni szczęśliwi zanurzeni w gorącu słońca i cieple odbitym od muru chłonęli spokój chwili, która nie nagli, nie niepokoi, trwa tylko.
Dalej za szpalerami jaśminów i róż aragońskich zapraszała polana równa jak lustro wody. Tam wiosną porażała ekspansja fiołków, latem w cieniu wiązu podwieczorek czekał, we wrześniu orzechami sypały leszczyny, a zimą monotonię śniegu ożywiał krwistoczerwony krzak świdwy.
Zaś ostatnia polana cieniem świerków z trzech stron otoczona była leśna. W jej trawach dojrzewały poziomki, był rydzów dostatek. Wiosną, gdy w chmurze pyłku zakwitała iwa huczały roje pszczół.
A gdy nadeszła pora ptasich gniazd, wypełniała park symfonia ćwierkań, nawoływań treli, z których tła wybijał się wesoły, rześki głos wilgi kończący śpiewną frazę nutą zapytania.
Wreszcie - magia zapachów od wiosny do zimy. Najwcześniej, nim zazieleniły się liście, zakwitały klony, pachnąc cierpko, gorzkawo. Potem zawiewał duszący odorek kasztanów i czeremchy. Niósł się aromat jabłoni, które zakwitły w sadzie. Trąciły żywicą młode igły modrzewi w plamach czerwonych szyszek. I zawrót głowy, kompletny zawrót głowy od bzów, jaśminów i róż zbiegających z górki przy domu. Potem akacje, potem lipy – miód karoshi pszczół. Udział kwiatów na klombach wydawał się nikły w tej feeri zapachów. Mocnym natomiast akcentem kładły się świeżo skoszone trawniki, od których wiało kumaryną jak z łąki. Jesień pachniała chlorem. Wreszcie zima a z nią świeżość mroźnego powietrza, które opływa świerki w śnieżnych łapawicach i biało zakreślone kontury nagich drzew.
Do końca XX wieku z najstarszych drzew parku zachowały się cztery potężne lipy. Świerk, który witał z daleka przez łąki, usechł. Poległ wiąz, patron letnich podwieczorków. Po wiekowej jabłoni próchna by szukać daremnie. Na miejscu dawnych polan, skupin krzewów ozdobnych, klombów buja gąszcz samosiejek lip i jesionów. I chwasty, dorodne pokrzywy.